W połowie 1934 roku powstał obóz w Berezie Kartuskiej, do którego władze kierowały według własnego uznania, bez śledztwa i wyroku, osoby uznane za potencjalne zagrożenie dla systemu. Nikt nie był bezpieczny. O dowolnej porze dnia i nocy, każdy obywatel Polski mógł zostać aresztowany i bez podania powodu pozbawiony wolności na trzy miesiące – choć w praktyce okres ten mógł być wydłużany w nieskończoność. Za murami nie obowiązywało żadne prawo. Więźniowie byli torturowani fizycznie i psychicznie, zdarzały się wypadki zakopywania żywcem w odchodach, a także śmierci w wyniku pobicia pałkami. Ekstremalne ćwiczenia i wykonywane prace doprowadzały czasem do samobójstw, a już niemal zawsze do trwałej utraty zdrowia nawet najmłodszych i najsilniejszych. Wszystko to powstało i funkcjonowało jako twór władzy sanacyjnej i uwielbianego przez Polaków właściwie do dzisiaj Józefa Piłsudskiego.
Więcej na ten temat można przeczytać w najnowszej książce Wojciecha Lady pt. „Bereza” od Skarpy Warszawskiej. „Bereza bezsprzecznie była mordownią” – przyznał ówczesny Komendant Główny Policji Państwowej, gen. Kordian Zamorski. Obóz działał przez pięć lat i z każdym rokiem reżim tylko się zaostrzał, na co największy wpływ miał nadzorujący jego funkcjonowanie Wacław Kostek-Biernacki. „W Polsce matki straszą mną dzieci” – mówił bez choćby cienia wstydu. „Chorobliwy sadysta” – ocenił go krótko Stanisław Cat-Mackiewicz, który odczuł to na własnej skórze. Podobnie jak około trzech tysięcy innych Polaków, Żydów, Ukraińców, Białorusinów i Niemców, którzy przewinęli się przez Berezę.
Miejsce tortur i upadku moralności. Wieżyczki strażnicze, zasieki z drutu kolczastego, numery naszyte na plecach… Nawet gołym okiem Bereza Kartuska była dokładnie tym, na co wyglądała. Miejscem odosobnienia, obozem odosobnienia, obozem izolacyjnym. Kwestie nazewnicze reguluje dziś prawo i mamy pod tym względem spore ograniczenia, choć zarówno ówcześni, jak i współcześni autorzy opisują często Berezę wprost jako obóz koncentracyjny. Ale to tylko nazwa. Ważne, że w połowie roku 1934 polskie władze stworzyły instytucję, w której mogły zamknąć dosłownie każdego obywatela, bez udowodnienia mu jakiejkolwiek winy, bez śledztwa i procesu, bez możliwości obrony. W ciągu pięciu przedwojennych lat, o dowolnej porze dnia lub nocy, w drzwiach każdego mieszkania mógł pojawić się policjant i po prostu zabrać każdą osobę do Berezy – teoretycznie na trzy miesiące, w praktyce czas ten mógł być wydłużany w nieskończoność, bez podania powodu.
Wewnątrz prawo wyznaczała wyłącznie policja. Więźniowie byli pozbawiani snu, jedzenia, opieki lekarskiej, a nawet możliwości wypróżniania; zmuszani do poniżających prac lub wielogodzinnych ćwiczeń fizycznych daleko przekraczających możliwości nawet najmłodszego, najzdrowszego i najsilniejszego mężczyzny. Bicie pałkami należało do codziennej rutyny, a zdarzały się przypadki zakopywania żywcem, także w odchodach. „Nie mogę sobie przypomnieć wielu nazwisk współtowarzyszy, gdyż okupacyjne przeżycia w Buchenwaldzie i w Oświęcimiu wyeliminowały wspomnienia z Berezy, chociaż często wspominałem, że w Berezie jednak czasem było gorzej” – mówił z goryczą jeden z osadzonych, Leon Stasiak.
Sanacja – rządy, na które czekała Polska? Zgodę na stworzenie obozu w Berezie Kartuskiej wydał Józef Piłsudski, jego pomysłodawcą był premier Leon Kozłowski, ale na jego charakter najbardziej wpłynął ówczesny wojewoda poleski Wacław Kostek-Biernacki – jedna z najmroczniejszych postaci okresu międzywojennego nieprzypadkowo od czasów legionowych nosząca przydomek „Kostek Wieszatiel”. Mimo powszechnej krytyki żaden z kolejnych rządów nie zdecydował się na zamknięcie obozu. Szczęściem w nieszczęściu było to, że powstał tylko jeden. W wywiadach prasowych Leon Kozłowski używał bowiem liczby mnogiej – premier miał więc zdaje się rozleglejsze plany w tej kwestii. Policjanci spełniali swoje role dosłownie do samego końca. Jeszcze 17 września 1939 roku, jak każdego innego dnia, więźniowie Berezy byli nadal poddawani brutalnym karom i morderczym ćwiczeniom w błocie. Funkcjonariusze uciekli tej samej nocy, opuszczając osadzonych w celach. Dla reszty Polski to może nie było wyzwolenie, ale dla więźniów Berezy rzeczywiście oznaczało to uwolnienie…
Warto zaznaczyć, że nowa książka uznanego autora i historyka Wojciecha Lady, zatytułowana „Bereza”, jest znaczącym wydarzeniem. W 1934 roku, dzięki projektowi Kozłowskiego, krytyka wobec władz stawała się niezwykle ryzykowna. Redaktorzy związanej z władzą „Gazety Polskiej” wyrazili to jasno: „Wiemy, czego potrzebuje Polska, bo tak chcemy. Musi być porządek. Musi być powaga i tak będzie. Obozy koncentracyjne? Tak. (…) Dla tych, którzy nie rozumieją rządzenia w rękawiczkach, będzie okazja przekonać się, że potrafimy rządzić bez rękawiczek…”
Wojciech Lada, historyk i szanowany autor wielu artykułów i książek historycznych, podjął trud rozwinięcia tego tematu w swojej najnowszej książce. Przytacza on w swojej pracy dowody na to, że mimo pozornej otwartości na ten temat, społeczeństwo nadal boryka się z tabu, jakim jest rozmawianie o mrocznych epizodach naszej historii, kiedy to ludzie zabijali się nawzajem z zimną krwią i bez oporu…
Recenzenci zauważyli, że książki Wojciecha Lady zawsze zajmują się białymi plamami w polskiej historii, często o mrocznym charakterze. „Bereza” nie jest wyjątkiem, ukazując najbardziej mroczny rozdział w dwudziestowiecznej historii Polski.
Książkę znajdziesz tutaj -> https://inbook.pl/bereza,id263790.html
Wojciech Lada – dziennikarz, historyk, autor setek artykułów historycznych, oraz takich książek jak m.in.: „Polscy terroryści”, „Bandyci z Armii Krajowej”, „Pożytki z katorgi”, czy „Mali tułacze”. „Książki Lady zawsze wypełniały białe plamy w polskiej historii. Białe, choć często bardzo mroczne” – odnotowano w jednej z recenzji. Nie inaczej jest w przypadku „Berezy”, opisującej najmroczniejszy epizod polskiej historii dwudziestolecia i jeden z najbardziej krępujących w całych dziejach Polski.