Spadek – nowa powieść Kasi Bulicz-Kasprzak

W dniu 24 stycznia premierę będzie miała powieść Kasi Bulicz-Kasprzak „Spadek”. To opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi, trudnej sztuce tolerancji i akceptacji własnego JA.

Kasia Bulicz-Kasprzak to autorka, która potrafi bawić, zasmucać, rozweselać, łamać schematy i mieszać gatunki literackie. Jej niebanalne poczucie humoru zdobyło serca tysięcy czytelników. Jako osoba wysoce wrażliwa nie pozostaje obojętna na problemy codzienności, dlatego w swoich powieściach obyczajowych podejmuje istotne tematy społeczne. Niemniej jednak, zamiast bezpośrednio o nich pisać, wybiera formę, która skłania czytelnika do głębszej refleksji. Związana z Dolnym Śląskiem i Zamojszczyzną, obecnie mieszka w Sulejówku, w domu, który od podłóg po sufity wypełniony jest książkami. Na temat swoich dzieł potrafi rozmawiać godzinami, dzieląc się pasją do literatury z innymi.

Dorota, główna bohaterka książki „Spadek”, prowadzi spokojne życie w stolicy, choć ostatnio przeżyła zawód miłosny, odkrywając, że jej chłopak był niewierny. Mimo tego jest zadowolona z życia, które wydaje się poukładane i bezpieczne. Jednak wszystko zmienia się, gdy niespodziewanie dostaje pod opiekę psa przyjaciółki, a potem odkrywa, że odziedziczyła „w spadku” dziadka, o którego istnieniu nie miała pojęcia. To zaledwie początek serii zmian, które wstrząsną jej światem.

Historię głównej bohaterki śledzimy w kluczowym momencie jej życia, gdy przez rok następują diametralne zmiany. Dorota, która nigdy nie poznała swojego ojca, odkrywa, że matka zawsze unikała rozmowy na ten temat. Ojczym Mikołaj, który przez całe jej życie był opoką, teraz staje się wsparciem, gdy dziewczyna dowiaduje się o swoim chorym dziadku. Wspiera ją w opiece nad nim, pomagając w trudnych chwilach. Choć Dorota niechętnie bierze na siebie opiekę nad nieznajomym starszym panem, poczucie odpowiedzialności za członka rodziny zmusza ją do zmierzenia się z tą nową sytuacją.

FRAGMENT KSIĄŻKI „Spadek”

Siedziałam przy małym biurku w biurze tłumaczeń, które kilka miesięcy wcześniej zatrudniło mnie na
pół etatu. Miałam wrażenie, że owo „pół” dotyczy tylko pensji, a nie wykonywanej przeze mnie
pracy. Właściwie skończyłam przekład i już kwadrans temu mogłam wyjść, uznałam jednak, że rzucę
okiem na moją skrzynkę mailową, bo firmowy internet działał dużo lepiej niż domowy.
Byłam właśnie w trakcie przeglądania śmiesznych zdjęć z kotkami, kiedy zadzwoniła moja
komórka.
– Dorota Jakubiec, słucham?
– Dzień dobry, czy pani Dorota Jakubiec?

– Tak, to ja. – Mimo wszystko wierzę w sens przedstawiania się na początku rozmowy
telefonicznej.
– Dzień dobry! Ja nazywam się Marta Głada i dzwonię z tomaszowskiego ośrodka…
Przyznam szczerze – nie słuchałam. Rozmowy z telemarketerami to cena, jaką się płaci,
umieszczając swój numer telefonu wszędzie, żeby ułatwić poszukiwania potencjalnym klientom.
Wysoka cena. Nienawidziłam telefonicznych rozmów z obcymi osobami, które bywały roszczeniowe.
Mam wrażenie, że pokolenie Why i telemarketing idealnie zgrali się w czasie. Czekałam cierpliwie, aż
w jej bla, bla, bla zrobi się przerwa na tyle długa, żeby zmieściło się tam moje uprzejme „nie jestem
zainteresowana”, kiedy nagle jedno słowo przykuło moją uwagę.
– Może pani powtórzyć?
Westchnęła.
– Pani dziadek przebywa już prawie miesiąc na oddziale naszego szpitala i to doprawdy wstyd…
Przez chwilę, krótką jak mgnienie oka chwilę, miałam absurdalną nadzieję, że wydarzenia
sprzed pięciu lat to był sen albo jakaś mistyfikacja. Potem zdałam sobie sprawę, że to się naprawdę
zdarzyło.
– Przepraszam panią bardzo, ale mój dziadek nie żyje od pięciu lat, więc to jakieś
nieporozumienie.
Rozłączyłam się, szybko zebrałam swoje rzeczy z biurka i wyszłam.
Dopiero w domu, kiedy już byłyśmy po spacerze z Dusią, pozwoliłam, żeby dopadł mnie smutek
wywołany tym dziwnym telefonem. Wspomnienie dziadka zawsze było bolesne. Był tak ważną
osobą w moim życiu i kiedy go zabrakło, powstała pustka, której…

Znowu odezwał się telefon. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, ale odbieranie stało się u
mnie odruchem warunkowym.
– Dorota Jakubiec, słucham?
– Pani Dorota Jakubiec? – upewniła się moja rozmówczyni. Rozpoznałam jej głos.
– Już pani do mnie dzwoniła. Tak, nazywam się Dorota Jakubiec, ale nie mam żadnego dziadka
w szpitalu, ponieważ mój dziadek nie żyje. Proszę sobie nie robić dowcipów…
– Proszę się nie rozłączać! – krzyknęła, zatrzymując mój palec nad czerwonym przyciskiem. –
Chciałabym to wyjaśnić.
– Okej – skapitulowałam. Niech wyjaśni, byle już nie dzwoniła.
– Czy nazywa się pani Dorota Jakubiec, urodzona 20 stycznia 1982?
Chrząknęłam tylko, bo nie bardzo wiedziałam, czy powinnam potwierdzać ten fakt przez
telefon. A jeśli to ma na celu kradzież danych osobowych i jutro obudzę się z dziurą na koncie
bankowym?

– Pani mama nazywa się Jadwiga Jakubiec z domu Duńska, a ojciec Marian Jakubiec?
Mama nazywała się Jadwiga Zadrożna z domu Duńska. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek nosiła
nazwisko mojego biologicznego ojca. Może nie nosiła, może na tym właśnie polega pomyłka?

– Może mi pani wyjaśnić, o co chodzi? Skąd ma pani te dane? – W głosie słychać było pierwsze
nuty histerii, która miała mnie ogarnąć. Moja rozmówczyni to wyczuła.
– Proszę się uspokoić. Dane mam z urzędu miasta. Pan Kazimierz Jakubiec, ojciec Mariana, leży
na oddziale naszego szpitala już od miesiąca. Mówi, że nie ma rodziny, ale ja znam te historie: dzieci
w pracy, wnuki robią karierę w Warszawie, a starym człowiekiem nie ma się kto zająć. Wstyd.
Uznałam to oskarżenie za niesprawiedliwe. Poczułam potrzebę wyjaśnienia mojej historii
rodzinnej.
– No cóż, Marian Jakubiec porzucił moją mamę, kiedy byłam mała, a pana Kazimierza w życiu na
oczy nie widziałam.
– To może najwyższa na to pora? – I tym razem to ona się rozłączyła.