Nadchodzi premiera nowej powieści Kasi Bulicz-Kasprzak „Inna bajka”

Świetny styl, barwny język i ogromna dawka humoru – tym właśnie charakteryzuje się twórczość uwielbianej przez czytelników Kasi Bulicz-Kasprzak. Już  13 marca premierę będzie miała najnowsza powieść pisarki – „Inna bajka”. Szykujcie się na rozrywkę na naprawdę wysokim poziomie!

Karolina wie, czego chce od życia. Skończy studia, zrobi karierę, pozna kogoś niezwykłego, a gdy wszystko w życiu będzie uporządkowane, założy rodzinę, urodzi dziecko. Dziecko jest ostatnim punktem planu. Jednak los wywraca wszystko do góry nogami. Chwila zapomnienia i… ciąża. Nie tak to miało być!

Za jedną złą decyzją idą kolejne. Karolina zrywa ważne dla niej relacje, ukrywa swój stan przed przyjaciółmi i ojcem dziecka. Trudno uporać się z dorosłością, gdy nie było się na nią przygotowanym.

Dziewięć burzliwych miesięcy, rozhuśtanych hormonami, to czas zmian. Karolina dojrzeje i lepiej zrozumie siebie. Zrealizuje część planów, inne porzuci. Przede wszystkim odnajdzie miłość życia, choć niekoniecznie tam, gdzie jej szukała.

Kasia Bulicz-Kasprzak bawi, zasmuca, to znów rozwesela, łamie schematy i miesza gatunki. Jej znakiem rozpoznawczym jest niebanalne poczucie humoru, za które pokochały ją tysiące czytelników. Jako osoba wysoce wrażliwa nie może przejść obojętnie wobec problemów codzienności, dlatego w swoich powieściach obyczajowych podejmuje ważne tematy społeczne. Jednak nie pisze o nich wprost, tylko tak, by skłonić czytelnika do głębszej refleksji. Związana z Dolnym Śląskiem i Zamojszczyzną, obecnie mieszka w Sulejówku, w domu, od podłóg po sufity wypełnionym książkami, o których może godzinami rozmawiać.

FRAGMENT KSIĄŻKI  „Inna bajka”

Zacznę od początku. I to nie było w sierpniu ani we wrześniu. Cała ta historia zaczęła się zimą. I nie, nie miała nic wspólnego z pluszowym wymiarem walentynek.

A było to tak…

Jest luty, więc Anka i ja przypominamy sobie, że jesteśmy studentkami. Właściwie to ja sobie nie muszę tak bardzo przypominać. Prawdę powiedziawszy, to wcale nie muszę sobie przypominać, bo jestem pracowita, zakuwam jak dzika, mam stypendium i myślę o ścieżce naukowej, do której, według mojego promotora, mam otwartą drogę.

Natomiast Anka przypomina sobie o swoich studiach w chwili, gdy ktoś wysyła zbiorowego mejla do osób w grupie.

Siedzimy akurat na kawie i plotkujemy o naszych znajomych, trochę rozczarowane tym, że historie miłosne, które mogłyby być kanwą scenariuszy hollywoodzkich filmów, zdarzają się wszystkim, tylko nie nam.

Telefon Anki brzdęka, ona spogląda na wyświetlacz i po chwili wahania decyduje się przeczytać wiadomość.

Patrzę na jej twarz i widzę, że robi się coraz bardziej skupiona.
– Fuck! – wyrzuca z siebie z frustracją. – Muszę napisać jakąś pracę, bo mnie wyleją.

– I tak cię wyleją – mówię spokojnie. – Zupełnie się nie przykładasz. – Czyż przyjaciółki nie są od tego, by mówić prawdę?

Zirytowana Anka patrzy mi w oczy.

– Po prostu jestem inna niż ty, Kinga czy Piotrek. Nie potrafię zakuwać. Bardzo się staram, tylko po swojemu. Wiem, jak ważne jest wykształcenie. I że muszę je mieć. Tylko idę do niego swoją drogą. Jasne? – Czeka, aż skinieniem głowy dam znak, że jasne jak słońce w pogodny letni dzień. – Zaprowadzisz mnie do biblioteki?

Bo Anka nie wiedziała, gdzie jest biblioteka. Przez wiele, wiele lat swoich różnorakich studiów nigdy nie zhańbiła się korzystaniem z czytelni czy wypożyczalni w bibliotece uniwersyteckiej. Gdybym miała wskazać powody, dla których jej nie szło na studiach, niewątpliwie byłby to jeden z nich.

– To bardzo niesprawiedliwe, że muszę pisać ten bzdurny referat tylko dlatego, że nie chodziłam na wykłady – gdera, pośpiesznie dopijając kawę. – Wykłady są nieobowiązkowe,

prawda? Zwłaszcza na studiach zaocznych. Czy on nie rozumie, że ludzie pracują, by zapłacić czesne? Zresztą po co mi znajomość z Kantem… czekaj, jakoś inaczej – zerka na mejl – z Kantezjuszem?

Intuicja podpowiada mi, żeby tam nie iść. Wszystko we mnie krzyczy, że należy wrócić do akademika, owinąć się kocem i posłuchać muzyki.

– Po co ci biblioteka, skoro w domu masz wujka Google’a i ciocię Wikipedię? – Tu piszą – stuka palcem w wyświetlacz telefonu – że jest taka książka, z której można przepisać, tylko trzeba trochę pozmieniać.

Gdy się później nad tym wszystkim zastanawiałam, doszłam do wniosku, że to był właśnie ten moment, w którym rzeczywistość podzieliła się na dwie alternatywne: tę dobrą i tę, w której wylądowałam ja. I gdybym wiedziała, jak to się skończy, nie byłabym uczynną duszą, pomagającą zagubionej w studenckiej rzeczywistości przyjaciółce. Niestety, nie wiedziałam i dlatego zgodziłam się być towarzyszką w tej wyprawie na nieeksplorowane dotąd tereny.

Biblioteka mieściła się w neogotyckim gmachu z czerwonej cegły. Budynek wyglądał zupełnie jak gotycki – strzeliste wieżyczki, cudowne sklepienia żebrowe, rozety i mozaiki

w oknach. Wiadomo jednak, że nie powstał w gotyku, bo wtedy w całej Europie nie mieli tylu książek, by go wypełnić. Były ich tu tysiące – wielkie sale od podłóg po sufit zabudowane regałami, w wielu miejscach stały specjalne drabiny, ułatwiające sięganie do wyższych półek. Lubiłam chodzić długimi korytarzami i wyobrażać sobie, że to mój zamek. Czasem wchodziłam na piętro i ze szczytu schodów zerkałam, czy nie nadjeżdża mój książę. Wiem, to romantyczne i trochę głupie, ale każdy ma jakąś słabość. Na co dzień byłam poukładana i praktyczna, z sukcesami studiowałam nauki ścisłe, miałam plany, miałam perspektywy. A na marzenia pozwalałam sobie od czasu do czasu, jakby były kawałkiem szarlotki zjadanym do herbaty w sobotnie popołudnie.

Lubiłam to miejsce. Byłoby absolutnie cudowne, gdyby usunąć zielonkawych od zakuwania studenciaków, paskudne szafki katalogów i psujący nastrój współczesny automat do kawy. Na początku Anka narobiła niezłego rabanu. Zupełnie nie umiała się zachować, do czytelni chciała wejść z kawą, którą kupiła w automacie, choć zaledwie poł godziny wcześniej wypiła jedną w kafejce. Wykłócała się z ochroniarzem też o torbę, której za nic nie chciała zostawić w szatni.

– Przecież ja mam tam swoje ważne rzeczy. Nawet do teatru wpuszczają z torbą. I popatrz, jaki brak logiki. Nie można pić kawy. To po co ustawiają automat na korytarzu?

Ktoś na nią syknął.

– Powiedz mi jeszcze, że nie wolno tu rozmawiać. Okropne miejsce, po prostu okropne.

W końcu usiadłyśmy. Anka otworzyła tę książkę, na podstawie której miał powstać referat, a ja rozglądałam się wkoło. Powinnam też coś robić. Znajdę sobie coś do czytania. Wstałam.

I wtedy go zobaczyłam.

Dwa stoliki od nas siedział najpiękniejszy facet na świecie. Wysoki, lekko przypakowany. Nie były to jednak mięśnie wyniesione z siłowni, widać, że chłopak w wolnym czasie

lubił uprawiać sport. Miał gładką, delikatnie opaloną skórę i ciemne, ciut za długie włosy, które łagodnymi falami spływały na kark. Kilkudniowy zarost rzucał cień na pociągłą twarz. Rysy miał bardzo regularne, nos prosty, a usta! Przywarłabym do nich i nie dała się oderwać przez tydzień, takie to były usta. Dolna szczęka ociupinkę zbyt kanciasta, jednak

zamiast szpecić, dodawała uroku. Migdałowe oczy patrzyły na świat lekko zamglonym spojrzeniem. Ze względu na odcień skóry i bardzo wysoki poziom roztaczanej słodyczy od razu nazwałam go w myślach Panem Karmelkiem.

Byłam przekonana, że to ja pierwsza go zobaczyłam. W końcu jestem specjalistką od zauważania przystojnych facetów.